FEUERZANGENBOWLE

- szamański obrzęd, czy zwykła popijawa?

DrEaKmOrE : Dobczyce : Listy z Akwizgranu : Feuerzangenbowle

Tak, drodzy listoczytacze ... to skomplikowane niemieckie słowo nie pochodzi niestety od żadnego szamańskiego obrzędu ani też magicznego zaklęcia lecz jest nazwą corocznej imprezy rozgrywającej się w Aachen i zarazem napoju alkoholowego spożywanego przy okazji. Idzie więc o popijawę, jak się pewnie sami szybko zorientowaliście. Rzeczona impreza alkoholowa nie jest jednak tzw. chlaniem na umór, lecz kulturalną imprezą studencką, która tradycyjnie rozpoczyna się projekcją baaardzo starego (1944) filmu niemieckiego pod tym samym zresztą tytułem. Film opowiada historie jednego wybitnego profesora, który - mówiąc potocznie - miał łeb jak sklep i nie potrzebował przechodzić niższych szczebli kształcenia. Jego uczeni towarzysze dowiedziawszy się o tym stwierdzili (snując rozważania dziwnym trafem podczas spożywania "tytułowego" napoju), że stracił on najpiękniejszy etap życia i nieodzownie musi przez niego teraz przejść. To tak dla zaznaczenia, o co w tym wszystkim biega. Dla studentów RWTH-Aachen jest to kultowy już film. Wszystkie gagi są dobrze znane i na projekcji można się poczuć jak na polskim "Rejsie". A wygląda to tak:

Na seans w wielkiej Auli Academica RWTH trzeba obowiązkowo stawić się z termosem i garnuszkiem przed godziną 19:30 (seans główny). Dlaczego takie wyposażenie? No bo właśnie zawartość termosu stanowi wspomniany już trunek, którym to studenci raczą się podczas wyświetlania filmu. Feuerzangenbowle bowiem, to nic innego jak grzane wino z dodatkami, przyrządzone w dość efektowny sposób. Krótko - czerwone wino podgrzewa się w dużym naczyniu dodając cynamon, goździki, plasterki cytryny i pomarańczy a do tego słodzi się całość w ciekawy sposób. Mianowicie nad naczyniem kładzie się tzw. Zuckerhut (stożek z cukru) polewa się go mocnym rumem i podpala. Cukier topi się kapiąc do wina a rum spala się i nie pozostaje po nim właściwie nic, jeśli chodzi o alkoholową zawartość napoju. Spożywać należy na ciepło i do tego celu służą termosy.

Być może z własnego doświadczenia wiecie, ze grzane wino dość szybko wprowadza człowieka w pogodny nastrój, toteż atmosfera panująca w sali projekcyjnej jest niesamowita. Prawie każdy zabawny fragment filmu wywołuje podniesienie w górę kubków z GRZAŃCEM i z okrzykiem PROST (na zdrowie!) opróżnienie ich zawartości. Na niektóre fragmenty filmu przygotowane są specjalne efekty. Np. scena, w której główny bohater ma wstać wcześniej rano, żeby iść do szkoły. Cisza ... z ekranu słychać ciche pochrapywanie i wtem kamera pokazuje dzwoniący ogromny budzik ... i tu SZOK! odzywają się budziki w całym kinie ... no i oczywiście PROOOOST !!! Ciemno ... jakaś postać na ekranie skrada się szkolnym korytarzem świecąc sobie latarką .. i znów .. rozbłyskują światła latarek na całej sali ... oczywiście z gromkim PROOOST !!!

Film trwa dość krotko i dla kogoś, kto nie posługuje się biegle niemieckim jest ledwie w połowie zrozumiały, ale liczy się atmosfera, która jest świetna. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się czegoś takiego po Niemcach.

Po seansie termosy są z reguły puste, towarzycho mocno rozbawione opuszcza powoli sale. Niestety co bardziej "sPROSTowani" wydają się mieć z tym niejakie problemy. Dominuje tu trudność w opanowaniu siły grawitacji połączona z translacją mowy na bliżej nieokreśloną odmianę swahili. Bywają i przypadki zadomowienia się w pomieszczeniach RWTH Aachen, kiedy to organizatorzy muszą wykazać się daleko posuniętą techniką mediacji i odpowiednim stosowaniem łagodnych środków perswazji, żeby takich delikwentów przekonać do opuszczenia wygodnego krzesełka sali wykładowej. Najczęściej udaje się jednak wyprawić wszystkich widzów na dalszą część imprezy.

Tak, to nie koniec. Ogromna większość małych i większych knajpek w mieście oraz kluby studenckie oferują dalszą zabawę przy Feuerzangenbowle. Jeden garniec napitku kosztuje ok. 30 DM (jakieś 15 EURO "na nowe pieniądze"), ale wystarcza dla 5 osób na 2 godziny dobrej zabawy. A największa w tym radocha, to samodzielne wykonawstwo DRINA. Dostaje się bowiem na stół palnik spirytusowy, garniec podgrzanego już uprzednio wina z przyprawami, odpowiednio ułożony cukrowy stożek i pół szklaneczki rumu + zapalniczka gdyby zgasło. Samodzielnie trzeba doglądać, aby cukier "zeszmelcował" się i osłodził nam grzańca. Wnętrze knajpki wygląda trochę jak cmentarz - na każdym stole jak na grobie pali się duży znicz "Feuerzangenbowle". Tylko nastrój odbiega wyraźnie od cmentarnego ... i o to właśnie chodzi. Miasto tętni więc "grzańcowym" życiem, a w studenckich akademikach płoną gigantyczne "cukrowe" pochodnie, no bo trzeba czymś całą brać studencką napoić. Najbardziej cieszą się chyba sklepikarze, którzy przed tym dziwnym świętem osiągają rekordowe przychody ze sprzedaży składników potrzebnych do wpadnięcia w naturalny przecież dla studentów "błogostan".

Na całe szczęście dzień imprezy przypada zawsze na piątek (zwykle w drugim tygodniu listopada), więc na drugi dzień można śmiało walczyć z objawami tzw. "zespołu dnia następnego". Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, oraz tych, którzy być może już zapomnieli, przypominam, że składają się na to trzy symptomy:

Miasto jest niezwykle spokojne przez cały weekend, gdyż sporo zwolenników i miłośników Feuerzangenbowle spędza go na dochodzeniu do siebie. Ja też to przeżyłem, wiec dla potencjalnych uczestników tej studenckiej fety udzieliłbym następującej rady: Żeby nie mieć popularnego w danym dniu KACA, najlepiej nie pić dzień wcześniej! Wiem jednak, że to głupia rada, więc powiem Wam ... pijcie ile chcecie tego paskudnego, ciepłego i słodkiego do przesady FEUERZANGENBOULA, ale błagam NIE MIESZAJCIE z żadnym innym alkoholem...

I tym optymistycznym akcentem zapraszam Was raz jeszcze bardzo serdecznie na studia do Niemiec i na nie dające się porównać do krakowskich Juwenaliów święto niemieckich studentów ... ale tylko do Nadrenii Północnej Westfalii .. no i do Akwizgranu ...

PROOOST !!!

Wasz lekko "zeszmelcowany"
Wagabundo

P.S. Jak ktoś chce spróbować Feuerzangenbowle, niech przeczyta dokładny przepis (oczywiście po niemiecku).


Dodaj komentarz | Dodaj nitkę